Z dużym zainteresowaniem śledzę postępy prac nad zmianą ustawy Prawo zamówień publicznych, która w obecnym kształcie – w mojej ocenie – jest zagrożeniem dla gospodarki, a nie sposobem na korupcję czy też tworzenie konkurencyjnego rynku.

 W ostatnich dniach ustami prezesa Krzysztofa Kwiatkowskiego, pozytywne zdanie na temat zmian zaprezentował NIK. W podobnym tonie – podczas swojej konferencji w Warszawie – wypowiedzieli się przedstawiciele Business Centre Club.

Zaskakuje tylko fakt, że dyskusje dotyczące ustawy oraz planowanych zmian są skoncentrowane wokół branży budowlanej, a przecież można je śmiało ekstrapolować do całej gospodarki. Z drugiej strony, branża budowlana jest przykładem największej klęski systemu zamówień publicznych, albo inaczej: problemom, jakie wynikły z tytułu obowiązywania ustawy, w branży budowlanej właśnie, najtrudniej zaprzeczyć.

Z ogromnych inwestycji, realizowanych przez państwo, powstały drogi różnej jakości oraz ani jedna firma, która byłaby w stanie walczyć o inwestycje drogowe na rynku europejskim.

Wróćmy jednak do początku:

Ostatnie lata pokazały, że korupcja jest problemem złożonym a ustawa w żaden sposób jej nie przeciwdziała. Co do konkurencyjności…

Przyjrzyjmy się jak to działa:

Jednostka ogłasza przetarg i mimo, że ustawa daje furtkę, w ogromnej większości przypadków jako jedyne kryterium podaje cenę. Dlaczego? Bo w naszej urzędniczej rzeczywistości brakuje osób zdolnych bronić swoich racji. Brakuje osób, które są gotowe argumentować, że w interesie jej jednostki jest kupienie drożej…

Większość firm, które mogłyby w przetargu wystąpić, nawet nie podejmuje rękawicy, gdyż samo przygotowanie dokumentów zajmie im od kilku do kilkudziesięciu godzin. Mogą zawsze potraktować złożenie dokumentów jako akt desperacji, poligon doświadczeń – ale nigdy jako sposób zarabiania pieniędzy.

A tylko te gwarantują, że firma może się rozwijać, inwestować w ludzi, technologie, badania.

Należy pamiętać, że ograniczenie ceny może nastąpić na dwu poziomach: ograniczeniu kosztów funkcjonowania firmy oraz ograniczeniu kosztów materiałowych.

W pierwszym przypadku powoduje to, że firmy, które inwestują we własny rozwój, nie będą konkurencyjne, w drugim – że będą dążyły do kupowania najtańszych, a zatem najniższej jakości materiałów (nie wytworzonych w rodzimej gospodarce).

Rynek jest elastyczny i dopasuje się do każdej sytuacji, na rynku pojawiły się więc firmy, które wyspecjalizowały się w składaniu ofert przetargowych.

Cena decyduje o wszystkim – proszę bardzo.

Klient dostanie produkt lub usługę w najniżej cenie … ale czy ten, którego oczekiwał?

Z wypowiedzi osób, które są ich odbiorcami wynika, że nie!

Przetargi, zamiast stać się stymulatorem rozwoju gospodarczego, stanowią jego faktyczne zaprzeczenie. Ze świecą szukać rozstrzygnięć, w których t-shirt wyprodukowany w Polsce znaczyłby więcej niż ten, sprowadzony z Azji. Atesty na materiały? Kto je sprawdza, chociaż zapach uwalniających się (rozpadających się) związków chemicznych aż unosi się w powietrzu…

Firma prowadzi działalność społeczną, co z tego…

Podejdźmy do tematu jeszcze inaczej: czy kupując kanapę do salonu, decydujemy się zawsze na najtańszą? Czy oprócz analizy własnych możliwości finansowych, zastanawiamy się nad wyglądem, jakością obicia, dizajem, kto ją zrobił, czasami gdzie… Dlaczego ta racjonalna zasada nie obowiązuje w przetargach?

Cena czyni cuda?  Może, ale na pewno nie ta najniższa.