Michał Ciundziewicki: jak założyłem Jet Line.
Wypowiedź Michała, prezesa i pomysłodawcy Jet Line, pierwotnie ukazała się w portalu Nowy Marketing w cyklu "Jak założyłem swoją agencję" 5 grudnia 2019, w przeddzień 25. urodzin firmy.
W firmowym gronie każdego 25. dnia miesiąca świętowaliśmy 25 lat Jet Line przez cały rok. Nadal w dobrym nastroju powoli zaczynamy kolejny i bardzo życzymy sobie i Wam równie udanego czasu!
Kiedy i co było impulsem do rozpoczęcia własnej działalności?
Pomysł, aby rozpocząć własną działalność kiełkował mi w głowie już wcześniej, ale bezpośrednim impulsem do przejścia na swoje były zmiany w firmie, w której wtedy pracowałem. Mój ówczesny szef żegnał się z firmą i zaczynał rozkręcać własny biznes – to mnie zainspirowało i zachęciło. Pomyślałem sobie: jeśli nie teraz, to kiedy?
Miałem 27 lat, był rok 1994, grudzień, i postanowiłem, że od Nowego Roku zacznę być sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Od tamtej pory właśnie mija 25 lat.
Ile czasu zajęło Ci założenie agencji od czasu zakiełkowania tego pomysłu?
Chwilę, serio. O tym, że zakładam Jet Line, powiedziałem koledze przy piwie i po chwili wymyślaliśmy nazwę. Następnego dnia poszedłem z wizytą do urzędu Dzielnicy Ochota, wypełniłem wnioski, wniosłem 300.000 złotych opłaty, potem była wizyta w urzędzie skarbowym, żeby załatwić NIP - no i miałem w garści zaświadczenie o wpisie do ewidencji działalności gospodarczej. Możliwe, że porwały mnie emocje i wcale nie było tak prosto, ale ja w każdym razie nie zapamiętałem tego procesu jako coś bardzo trudnego i uciążliwego.
Jakie były największe wyzwania przy rozkręcaniu biznesu?
Z dnia na dzień przestałem chodzić do pracy, co mnie trochę rozleniwiało. Biuro miałem w domu – składał się na nie telefon i fax. Pamiętam, że były dni, kiedy w południe nadal byłem w piżamie, chociaż niby w pracy. Największym wyzwaniem było więc to, żeby się dyscyplinować.
Jakie są koszty związane z rozpoczęciem własnego biznesu?
Oprócz wspomnianych 300 tysięcy złotych oraz zakupu faxu, wydrukowania wizytówek, sporządzenia stempli itp. były jeszcze koszty w postaci coraz bardziej kurczącego się czasu wolnego. Szybko zorientowałem się, że jestem w pracy 24 godziny na dobę. W zasadzie nie zmieniło się to do dziś.
Po jakim czasie udało się pozyskać pierwszego klienta?
Miałem to szczęście, że pierwszych klientów pozyskałem w zasadzie z marszu. Pierwsze osoby przekonałem do współpracy dzięki relacjom wypracowanym w poprzednim miejscu. Ogromnie jestem wdzięczny i nigdy nie zapomnę, że mi wtedy zaufali. Dzięki temu firma od razu mogła nabrać wiatru w żagle.
Jakich porad udzieliłbyś osobie, która zastanawia się nad założeniem własnej agencji?
Dzisiaj jest zupełnie inna sytuacja, wiele rzeczy odbieram jako dość skomplikowane i wiedząc to, co wiem teraz, chyba nie odważyłbym się ... Myślę, że jest bardzo ważne, aby jednak nie decydować się na zupełny krok w ciemno. Zanim rozpoczniemy działalność, dobrze dowiedzieć się jak najwięcej o branży, w której chcemy działać, wypracować kontakty, sprawdzić czy mielibyśmy szansę na zlecenia, zapewnić sobie minimalne bezpieczeństwo finansowe na pierwszy okres działania.
Jakie najdziwniejsze/najzabawniejsze sytuacje przydarzyły Ci się podczas realizacji własnego biznesu?
Dramatyczną wpadkę zaliczyłem już na samym początku – przy pierwszym dużym zleceniu. Zadanie polegało na wydrukowaniu wielkich grafik reklamowych do podświetlanych od tyłu nośników Coca-Coli. Pojechaliśmy ze zleceniodawcą do Irlandii, ponieważ w Polsce nie było jeszcze takiej technologii druku wielkoformatowego.
Dzień przed prezentacją pierwszego wydruku producent grafik zabrał nas do pubu, gdzie stawiał nam kolejne kolejki Guinnessa zapewniając, że praca wydrukowana jest idealnie i możemy świętować.
Następnego dnia idziemy na halę produkcyjną i naszym oczom ukazuje się grafika z logo Coca-Coli. Pode mną ugięły się nogi, mój zleceniodawca zbladł. Zamiast intensywnej czerwieni zobaczyliśmy coś w rodzaju solidnie zaprawionej śmietaną zupy pomidorowej. Okazało się, że technologia druku ink jet, jaką dysponowała wtedy ta firma, nie nadawała się do produkcji grafik podświetlanych od tyłu.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Producent zaproponował inną technologię, wykorzystaliśmy wielkoformatowy sitodruk i nowe grafiki wyszły perfekcyjnie. Wnioski z produkcji zupy pomidorowej wyciągnąłem natychmiast, choć rozmaite niespodziane, straszne i śmieszne sytuacje spotykały nas jeszcze wiele razy.
Co Twoim zdaniem decyduje o sukcesie w prowadzeniu własnego biznesu?
To są bardzo różne czynniki. Pewnie w każdym przypadku jest to trochę coś innego. To, co sprawdza się nam - to zgrany zespół, proklienckie podejście, konsekwencja w działaniu, elastyczność i pokora.
Co zrobiłbyś inaczej patrząc z perspektywy czasu?
Powiedziałem wcześniej, że dziś nie wiem, czy byłbym tak odważny. A jednak nic bym nie zmienił. Jak mawia mój wspólnik, powtarzając za Wolterem „lepsze jest wrogiem dobrego”.
Jakie cechy są wyjątkowo przydatne dla osób zakładających swoją agencję?
Odwaga, konsekwencja w działaniu, kreatywne myślenie, poczucie humoru – to zawsze się przydaje.
Jakie masz dalsze plany na rozwój agencji?
Właśnie rozwijamy nową sieć digital out of home, sieć ekranów MORE (Miejskie Okna Reklamowe) adresowaną do mieszkańców największych miast w Polsce, którzy poruszają się po mieście za pomocą środków komunikacji miejskiej, na piechotę, na rowerach i hulajnogach. To niesamowita przygoda. Budując MORE, zmieniamy trochę reguły gry w reklamie zewnętrznej. Nie dość, że wprowadzamy nową technologię, język komunikacji czy też zasady kupowania kampanii reklamowych, mamy też po raz pierwszy możliwość budowania kanałów zawierających kontent informacyjny, rozrywkowy, budujemy własny dział redakcyjny.