O wylewaniu dziecka z kąpielą, czyli działania miejskich urzędników w Krakowie
Pociąg do Krakowa przyjechał już po zmroku. Droga Plantami do hotelu przy ulicy Dominikańskiej przypomina trochę zabawę w ciemnym pokoju. Niewiele widać, inwestycja w sprawne i odpowiednie oświetlenie Starego Miasta, a szczególnie rynku, nie jest jak widać (lub nie widać) priorytetem.
Drogę na szczęście znałem, więc dotarcie pod wskazany adres nie było takie trudne. Ale tutaj bardzo się zdziwiłem. Przeszedłem wzdłuż całej elewacji budynku, ale hotelu nie znalazłem. Pewnie pomyliłem adresy, sprawdzam, nie, no wszystko się zgadza.
Podchodzę do jedynych drzwi… i tak, teraz widzę!
Nad wejściem jest malutki nieoświetlony napis, otwieram drzwi,
tak, wiem że jestem w hotelu.
Zaraz po przekroczeniu progu wita mnie uśmiechnięty portier, wszystko w porządku. Sprawa jednak nie dawała mi spokoju, chciałem wiedzieć, dlaczego taki przyjemny hotel, urządzony z dużym smakiem w zabytkowej kamienicy w centrum starego Krakowa, nie ma właściwego oznaczenia.
Nieco zmieszany recepcjonista informuje mnie, że niestety plastyk miejski nie zezwolił na inne oznaczenie.
Wszystko jasne… W Krakowie rzeczywiście w ostatnich latach zrobiono bardzo dużo, jeżeli chodzi o uporządkowanie głównych ulic, zniknęła większość tandetnych reklamek a te, które zostały, w dużej części są dopasowane charakterem do otoczenia.
Duży szacunek dla pracy, która została wykonana…..
Jednak odnoszę wrażenie, że po drodze została zgubiona pewna dosyć ważna sprawa,
bo co innego porządkowanie miasta, a co innego walka z reklamą. No może nie do końca
z każdą, bo na przykład wchodząc do Sukiennic od strony Wawelu, na elewacji widzimy pięknie odnowione stare reklamy.
Czyli, jak mam to rozumieć? Dawniej reklama była dobra, a teraz jest zła?
Czy możliwe jest obecnie powieszenie obok tych reklam na Sukiennicach reklamy np. księgarni?
Ano nie, po pierwsze dlatego, że księgarnie znikają ze Starego Miasta w Krakowie, bo bardziej opłacalna jest sprzedaż plastikowych pamiątek made in China, a po drugie dlatego, że ktoś zapomina o funkcji reklamy i funkcji miasta.
Zatem krótkie przypomnienie.
Kraków powstał dlatego, że kiedyś tu krzyżowały się szlaki handlowe.
I to handel był motorem rozwoju miasta. Żadne miasto nie powstałoby, gdyby nie handel.
O bogactwie miasta zawsze decydował rynek, jego wielkość, zazwyczaj im był większy, tym miasto bogatsze.... Najważniejszą rolą ratusza było tworzenie dogodnych warunków do handlu. I właśnie dlatego Kraków tak wspaniale mógł się rozwinąć. Powstały i pozostały do naszych czasów budynki i miejsca o niezapomnianym charakterze, tysiące ludzi przyjeżdża, zwiedza, zostawia pieniądze. Jest też sporo ludzi, którzy wiedzą, jak je zebrać. Rola ratusza nadal jest taka sama – musi tworzyć dogodne warunki dla działalności gospodarczej, jeżeli tego nie robi - jest zbędnym kosztem.
A gdzie w tym wszystkim reklama? Duża część pamięta zapewne hasło „reklama dźwignią handlu”. Dokładnie tak jest. Bez reklamy handel nie miałby szansy się rozwinąć. Reklama w Krakowie była od początku, zmieniały się jedynie formy. Na marginesie Smok Wawelski nie przyfrunął z księżyca, tylko jest elementem dobrze przemyślanej strategii marketingowej;)
Zróbmy wszystko, aby gość, który przyjeżdża, nie musiał błąkać się po ciemnych uliczkach i w internecie szukać, jak dojść do najbliższej restauracji, sklepu czy hotelu. Ułatwmy mu to, zadowolony klient wróci i wszyscy na tym zyskają.
Jest jeszcze jeden problem. Stojąc na rynku w Krakowie i rozglądając się wokół odnoszę wrażenie, że są równi i równiejsi, bo jak wytłumaczyć fakt, że jedna firma może mieć duży neon a druga małą tabliczkę? Czy są jakieś wyjątki, kiedy zasady umieszczania reklam w mieście nie obowiązują? Niejeden urzędnik zapewne odpowie, że nie. Ale to nie będzie prawda. Za chwilę przyjdą wybory i wtedy okaże się, że wszelkie zasady są tak elastyczne, że będzie można zrobić wszystko. Bałagan będzie straszny. Do niedawna myślałem, że to jest specyfika naszego kraju. Trochę się zatem zdziwiłem, będąc kilka dni temu w Monachium, tak jest bardzo podobnie.
Można zapytać, dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta:
bo każda partia polityczna wie, że dużą część głosów zbiera się na ulicy.
A jak najtaniej i najsprawniej to zrobić? Oczywiście za pomocą outdooru.
Szkoda, że działania te są ukierunkowane na ilość, a nie na jakość.
Podsumujmy. Idą wybory, zatem wybrane w nich nowe władze niechże pamiętają,
że pozbawiona planu, sensu, chaotyczna czy czasem niemądra walka z reklamą
to nie jest to samo, co porządkowanie miasta i dbanie o estetykę przestrzeni publicznej.
Często walka z reklamą to piłowanie gałęzi, na której się siedzi.
Pieniądze na wypłaty dla urzędników biorą się z wpływów do kasy miejskiej,
wpływy do kasy zależą od zysku wypracowywanego przez przedsiębiorców,
a ich zyski są również uzależnione od nakładów na reklamę.