W kupie raźniej, czyli co psuje wizerunek outdooru (część 5)
To było już bardzo dawno temu. Przed każdą klasówką w liceum zbijaliśmy się w zwartą gromadę, którą trzeba było rozdzielać niemal siłą a na pytanie: Dlaczego tak siedzicie? odpowiadaliśmy niezmiennie: W kupie raźniej, Pani Profesor.
Miło powspominać... przynajmniej było śmiesznie.
A w reklamie, tak jak w życiu… ale zupełnie nie jest śmiesznie.
Płoty oklejone taśmami reklam, każda w innym formacie, na różnych materiałach, w najrozmaitszej kolorystyce, brudne elewacje z dziesiątkami tabliczek, przykręconymi w różnych miejscach, dawno zapomniane inwestycje, nieudolnie zasłaniane wieloma zwisającymi reklamami, rzędy tabliczek
w najróżniejszych formatach, ustawione przy drodze.
Pomijam fakt, że najczęściej reklamy te są brudne, zniszczone, źle zaprojektowane i nielegalne. To inne problemy. Mówię o zasadniczym problemie, jakim jest ich natężenie w jednym miejscu.
Kilka lat temu zrobiłem to zdjęcie jako przykład bezmyślności drogowców:
Na odcinku 300m zostało umieszczonych 12 znaków drogowych, przy dopuszczalnej prędkości 70 km/h dystans ten pokonujemy w 15,4 sekundy, czyli na zapamiętanie jednego znaku drogowego mamy poniżej 1,3 sekundy. Zapamiętanie tego to zadanie dla Sherlocka Holmesa.
Znaki drogowe mają tę przewagę, że są dobrze zaprojektowane, a poza tym każdy kierowca je zna.
A co się dzieje, jeżeli zamiast znaków znajdują się reklamy - każda inna, każda naładowana do granic możliwości treścią? Tego nie zapamięta nawet Sherlock Holmes.
Jaki jest efekt takiej reklamy? Niewielki. Zdarzy się zapewne, że ktoś przez przypadek zapozna się z tym przekazem. Ale będzie to przypadek nieporównywalny ze skutecznością dobrego outdooru.
A straty, pomijając pieniądze wyrzucone w błoto?
Najgorsza jest chyba utrata wizerunku.