Stopklatka sprzed 76 lat.
Były takie wojny, które kojarzymy z jedną fotografią. Jak tę z mężczyzną w białej koszuli. Ledwie stoi na nogach, w ręku trzyma karabin. Robert Capy zatrzymał w kadrze chwilę, gdy w mężczyznę uderza pocisk. To obraz z wojny domowej w Hiszpanii. Albo jak zdjęcie Nicka Ut, przedstawiające poparzoną dziesięcioletnią dziewczynkę biegnącą ulicą w towarzystwie kuzynów i amerykańskich żołnierzy. To obraz wojny w Wietnamie. Jeśli jednak miałabym wskazać jedną klatkę kojarzącą mi się z Powstaniem Warszawskim miałabym kłopot.
Mam w głowie kilka obrazów, zawsze są to uśmiechnięte twarze młodych ludzi. Na tle ruin. Są najczęściej młodsi ode mnie, czasem w zbliżonym wieku, czasem niewiele starsi. Trzymają w rękach karabiny albo kotki, granaty albo kwiaty, obejmują pistolety albo przyjaciół.
Są takie fotografie, które chwytają za serce, dzięki nim zaglądamy do czyjegoś życia. Patrzymy na obrazek, jakby nie stała za nim historia. Współodczuwamy i doświadczamy.
Są też zdjęcia, przy których nikt się szczególnie nie zatrzymuje, bo poruszone, ledwo czytelne, jak dym przysłaniający wszelkie kształty po wybuchu bomby. Przypominają malarstwo abstrakcyjne – nieprzedstawiające, eliminujące bezpośrednie odniesienia do form.
Na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego jest 8 tysięcy zdjęć dokumentujących okres okupacji. Zarówno te poruszające serca, jak i te poruszone. 8 tysięcy świadectw historii. Robione przez samozwańczych reporterów: lekkoatletę, geodetę, pielęgniarkę, dowódcę plutonu. Portretowali uśmiechnięte twarze, rannych, czasem cegły, czasem śmierć, okopy, życie. Dzięki nim możemy poczuć się częścią tych scen, nie myśląc o nich jak o fotografiach - przedmiotach. A jeśli będziemy wystarczająco uważni, być może uda nam się usłyszeć coś więcej. Walącą się w oddali kamienicę, jakąś ludzką prawdę o wojnie.
Autor fotografii: Józef Jerzy Karpiński "Jerzy".
Elegancko ubrane kobiety idą dawną ulicą Solną, w tle płonie zachodnia część Hali Mirowskiej.