Czy znacie pijalnie czekolady Wedla? Jest ich dziś dwadzieścia i są głównie w centrach handlowych, o czym piszę bez przekąsu. Za czasów Jana Wedla firmowe sklepy były w wielu miastach Polski, także w Londynie i Paryżu i zawsze były ważną częścią rodzinnego biznesu. Myślę, że gdyby Jan Wedel żył dzisiaj, także lokowałby swoje sklepy w galeriach.

Jan Wedel świetnie znał się na produkcji i sprzedaży czekolady. Pracę w firmie ojca rozpoczął w wieku 34 lat, w roku 1908. Znakomicie wykształcony, z doktoratem z  chemii, samodzielnie poprowadził biznes dopiero po śmierci obojga rodziców, od 1923 roku. Miał wówczas 49 lat.

Na kupionej przez ojca Emila Wedla działce, wybudował nową fabrykę, wyposażył ją w nowoczesne urządzenia linii produkcyjnych, zainstalował pneumatyczną pocztę do przesyłania dokumentów oraz maszyny wspierające wystawianie faktur i księgowanie a także dwie centrale telefoniczne.

Nie wiem, jakie i gdzie są dziś programy księgowe w Wedlu, ale fabryka przy Zamoyskiego stoi do dziś.

W 1929 roku obiecał pracownikom, że mimo kryzysu wszyscy zachowają pracę, choć był zmuszony ograniczyć tydzień roboczy do 5 dni. Jednocześnie rok później nie bał się radykalnych kroków wobec związku zawodowego, gdy w fabryce wybuchł strajk.
Tak, wyrzucił z pracy ludzi, z którymi nie było mu po drodze ale zawsze bardzo dbał o jakość produktów i dbał o swoich pracowników. Fabryka oferowała żłobek, przedszkole, opiekę lekarza i stomatologa. Była łaźnia i stołówka, działał chór i kółko dramatyczne oraz klub sportowy…
Praca u Wedla była bardzo ceniona i znakomicie wynagradzana.

Drodzy rodzice, czy myślicie, że kolekcje naklejek czy kart dołączane do dzisiejszych produktów dla Waszych dzieci, wymyślono teraz?  Jan Wedel także je dodawał do swoich słodyczy – można było zebrać kolekcję wizerunków polskich władców, sławnych Polaków, rysunki samochodów. Czekolada „Kinowa” zawierała zdjęcia aktorów.
Jan Wedel był świetnym marketingowcem.

Regularnie publikował reklamy, konsekwentnie od lat trzydziestych posługując się znakiem towarowym znanym do dziś: kaligraficznym zapisem E. Wedel. Opakowania projektowali bardzo dobrze za te prace wynagradzani  między innymi Tadeusz Gronowski i Zofia Stryjeńska a o produktach Wedla opowiadali ówczesny bohaterowie, podróżnicy i uczeni.

Kiedy wybuchła II wojna światowa, w Wedlu pracowało 1350 osób a fabryka faktycznie żywiła Warszawę. Jan Wedel nigdy nie wyjechał z okupowanego miasta i kilkakrotnie odrzucał propozycję podpisania reichlisty (jego dziadek Karol Ernest Wedel pochodził z Niemiec). Prowadził produkcję, pomagając komu się dało, płacił łapówki, aby uwalniać aresztowanych pracowników, wysyłał paczki do obozów jenieckich, wspomagał artystów.

Filantropem i dobroczyńcą był przez całe życie.
W 1948 roku odebrano mu fabrykę, stracił cały majątek ale marka E. Wedel  nadal była w użyciu. Upaństwowiona fabryka nazwana „Zakładami Przemysłu Cukierniczego im. 22 Lipca” nadal posługiwała się znanym wszystkim logotypem. Kiedy haski trybunał sądowy uznał skargę Jana, za pieniądze z odszkodowania ufundował srebrne tło dla krzyża w kościele ewangelicko – augsburskim w Warszawie.

Sięgając dziś rano po puszkę wedlowskiej czekolady do picia, myślałam o tym, kiedy faktycznie pojawiła się idea społecznej odpowiedzialności biznesu w Polsce?